Nawozy naturalne – na to powinieneś zwrócić uwagę

Kiedy najlepiej stosować nawozy naturalne? Jak wykorzystać je optymalnie? Dlaczego poferment jest lepszy niż gnojowica? Jak łączyć nawożenie z wapnowaniem?

Zasobność w azot pofermentu i gnojowicy jest bardzo podobna. Jest to mniej więcej 25-30 kg azotu w czystym składniku na 10 m3. Nie odbiega to także w przypadku obornika. Nie oznacza to jednak, że nawozy te niczym się nie różnią. Przeciwnie – różnice są bardzo duże – mówi agronom Maciej Kobus z firmy HeavyFinance. Po pierwsze specjalista zwraca uwagę na uciążliwości odorowe. Tutaj zdecydowanie wygrywa poferment, bo po prostu tak nie śmierdzi. –  Nie odparowuje z niego tyle amoniaku, bo w pofermencie azot występuje tylko w formie amonowej, nie ma formy saletrzanej. To są same plusy – podkreśla Kobus, wyjaśniając jak wygląda to w przypadku gnojowicy i obornika: – W gnojowicy część azotu występuje w formie organicznej, która następnie się rozkłada. Część jest w formie amidowej – chociażby mocznik z moczu i odchodów stałych. Później ulega to hydrolizie i przechodzi do formy saletrzanej. W oborniku reguły są te same, a ilość nawozu w danej formie zależna jest od tego, czy jest to obornik “świeży”, czy “stary”. – Jak jest stary, to od razu daje “kopa” roślinom, ale za to w takim przypadku jest ryzyko, że ten azot będze się ulatniał i będą straty – zaznacza. Jak dalej tłumaczy, dzięki temu, że azot w pofermencie jest w najkorzystniejszej formie – amonowej, można do niego dodać np. inhibitorów nitryfikacji, które sprawią, że przy większych dawkach, nawóz ten będzie dostępny dla roślin nawet przez 6-8 tygodni. – Forma amonowa wiąże się z glebą, w odróżnieniu od formy saletrznej. Jeżeli podamy więc obornik lub gnojowicę na ściernisko, a za 3 tygodnie wysiejemy rośliny, to nim one wyrosną tego azotu już tam nie będzie. Zostanie wypłukany przez deszcz, albo po prostu odparuje.

Szybko wymieszać z glebą

Gnojowicę i poferment najlepiej od razu stosować doglebowo. Choć w przypadku pofermentu nie jest to tak istotne, bo uciążliwość odorowa i straty azotu ze względu na inną formę azotu są mniejsze – zaznacza Maciej Kobus, zwracając uwagę na bardzo szeroką ofertę producentów maszyn w przypadku aplikatorów – zarówno doglebowych – w postaci aplikatorów talerzowych, bądź wyposażonych w redlice, jak i ramp wyposażonych w węże wleczone, bądź talerze lub łyżwy delikatnie nacinające glebę i wprowadzające nawóz. – Standardowo leje się nawozy naturalne na ścierniska, przed siewem. Ale tak naprawdę zarówno z gnojowicą, jak i pofermentem można wjeżdżać w zboża aż do fazy liścia flagowego – w przypadku wyposażenia “beczki” w rampy z wężami wleczonymi – podkreśla agronom. – Fakt, że przy rozlewaniu pogłównie jest ryzyko, że poparzy się rośliny, ale nawet jeżeli, to będzie to minimalne, tuż przy ziemi, co tak naprawdę nie ma negatywnego wpływu na ich rozwój. Oczywiście, nawożenie pogłówne nie jest możliwe jeśli rolnik nie ma aplikatora i rozlewa swój nawóz rozbryzgowo – dodaje. Możliwości doglebowej aplikacji nie ma także w przypadku stosowania obornika – stąd np. ekoschemat wymaga na rolnikach przyorywanie nawozu w ciągu 24 godzin od rozrzucenia go po polu. 

Dla gleby najlepszy obornik

Jeżeli bierzemy pod uwagę gnojowicę, poferment i obornik, to obornik jest wartościowo najlepszym nawozem dla gleby, bo poza odpadami zwierzęcymi posiada słomę. Ma więc dużo większe ilości fosforu, potasu, mikroelementów i – patrząc na glebę – dużo węgla organicznego – ze słomy – podkreśla agronom. W związku z tym, z punktu widzenia użyźnienia gleby, obornik zdecydowanie przewodzi wśród nawozów natuaralnych, ale… – Musimy pamiętać, że jeżeli mamy budynki inwentarskie na rusztach, to część słomy możemy pozostawić na polu. Kiedy posiekaną przez kombajn słomę polejemy gnojowicą, to niczym się ona nie różni od obornika. A jest to rozwiązanie dużo bardziej ekonimiczne – tłumaczy Maciej Kobus.

Wyznaczanie dawki - najlepiej nie kombinować

– Z mojej długoletniej praktyki mogę powiedzieć, że najlepiej jest ustawiać dawkę “na oko”. Wiadomo, jakie są zawartości makorelementów w gnojowicy i oborniku od poszczególnych zwierząt, dlatego też najlepiej ustawić to mniej więcej opierając się o te dane – mówi Kobus. Agronom zauważa, że wyniki badań i tak będą różnić się z różnych partii. – Ja wiem, że może to brzmieć trochę nienowocześnie, ale trzeba wziąć pod uwagę, jakie generuje to koszty i ile zajmuje czasu. Nie róbmy tego. Roślina i tak praktycznie nie zauważy minimalnych różnic, a przy regularnych badaniach gleby, będziemy znać dokładnie zasobność w poszczególne składniki.

Uważać na zakwaszenie. Nie mieszać z wapnem!

Nie uważam, żeby zbyt częste stosowanie gnojowicy lub pofermentu miało negatywny wpływ na życie biologiczne w glebie. Oczywiście, jeżeli ktoś popełni jakiś błąd i przesadzi z dawką, zdarzają się miejscowe wypalenia, ale generalnie nie stanowi to problemu. Trzeba jednak pamiętać o tym, że każdy nawóz azotowy – mineralny, organiczno-mineralny i organiczny – wszystkie zakwaszają glebę – podkreśla Maciej Kobus. Agronom przestrzega jednak stanowczo przed próbami łączenia tych dwóch zabiegów – wapnowania i nawożenia organicznego.  – Absolutnie nie wolno tego robić. Szczególnie w przypadku nawożenia obornikiem, dlatego że w oborniku jest duża ilość fosforu. Jeśli on zacznie się mineralizować i “znajdzie” wapno, to powstanie nam fosforan wapna, który jest nierozpuszczalny w glebie – wyjaśnia ekspert firmy HeavyFinance. Według niego, jeżeli na polu trzeba przeprowadzić wapnowanie, najlepiej jest nawożenia azotem przeprowadzić dopiero jesienią po siewie. – Ja nie rozlewałbym nawozu naturalnego tylko tuż po wschodach roślin. Wtedy są one bardzo małe, delikatne. Zbyt dużo z nich można zniszczyć – tłumaczy Kobus.

Rozlewa 35 m3 pofermentu na hektar rocznie

Przykładem rolnika korzystającego – i to na dużą skalę – z liczych dobrodziejstw pofermentu jest Wojciech Kreft, który z wspólnie z rodziną prowadzi farmę na areale około 900 ha w miejscowości Orle (woj. pomorskie). Oprócz imponującego areału w gospodarstwie są dwie fermy – jedna w której znaduje się 1500 loch i druga, na której prowadzony jest tucz. Tak rozbudowana hodowla jest przyczyną postawienia przy obiektach inwentarskich dwóch biogazowni o mocy 499 kW.  – To zawsze było marzenie ojca. W końcu pojawiła się firma, która stwierdziła, że jest w stanie postawić biogazownię i przed kilkoma laty powstała pierwsza instalacja, a niespełna rok temu  dołączyła do niej druga – wspomina rolnik. Jak podkreśla, oprócz oczywistych plusów pracy biogazowni jakimi są – produkcja prądu i ciepła, które wykorzystywane jest do ocieplania chlewni, ogromną zaletą jest także otrzymywanie produktu ubocznego jakim jest poferment. – Zanim powstały biogazownie, mieliśmy bardzo poważne problemy z okolicznym społeczeństwem. Ludziom mocno przeszkadzał smród podczas rozwożenia gnojowicy na pola. Dobrze się złożyło, że mieliśmy już w planach budowę. Każdy z okolicznych mieszkańców czekał wręcz na ukończenie inwestycji właśnie ze względu na to, że poferment nie jest tak uciążliwy pod względem emisji odoru – wyjaśnia rolnik. – Kto wie czy nie jest to najważniejszy plus pracy biogazowni. Rozlewamy rocznie aż 35 metrów pofermentu na hektar. Pracy jest tyle, że praktycznie bez przerwy do wożenia pofermentu zaangażowane są 3 traktory z beczkami – dodaje rolnik. Jak podkreśla, tak duża ilość nawozu jest błogosławieństwem, ale czasami – zwłaszcza kiedy jest mokro potrafi być przekleństwem – szczególnie w mokrych warunkach. Generalnie jednak, jest to według niego bardzo wartościowy nawóz naturalny.

Areał gospodarstwa liczący około 900 ha od 7 lat uprawiany jest w całości w systemie Strip Till. W 2017 roku Wojciech Kreft jako jeden z pierwszych w Polsce nabył siewnik do tego typu uprawy wykonany przez firmę Czajkowski Uprawa Pasowa. – Dostrzegamy plusy i minusy tego systemu. Jedną z największych zalet jest na pewno to, że wreszczcie jesteśmy w stanie wszystko posiać na czas. Czajkowski wymusza na nas także płodozmian – co można traktować zarówno jako wadę, jak i zaletę. Nie da się w tym systemie wysiewać tej samej rośliny po sobie. Może w kukurydzy by to jakoś wyszło, bo nie ma w niej samosiewów, ale w innych przypadkach to po prostu nie wyjdzie – tłumaczy rolnik. Jeśli chodzi o strukturę zasiewów, rodzina Kreft uprawia około 200 ha rzepaku, 200 ha zbóż, 100 ha użytków zielonych, a także kukurydzę i słonecznik. – Na wydajności w zbożach nie mogę narzekać. Plony w tym roku wyniosły między 6, a 9 ton. Gorzej jest w przypadku rzepaku i kukurydzy – średnio zbieramy kolejno 2,5-3 i  10 t/ha. Szukamy wad, ale na razie nie wiemy dlaczego tych wyników nie jesteśmy w stanie przeskoczyć – podkreśla rolnik. 

Wojciech Kreft po cichu nadziei na poprawę wydajności w rzepaku i kukurydzy upatruje w programie węglowym do którego dołączył w kwietniu tego roku. Według zapewnień firmy HeavyFinance już w przyszłym roku z tytułu wygenerowanych certyfikatów węglowych za trzy lata wstecz, na konto rolnika ma trafić ponad pół miliona złotych. Otrzymane pieniądze to nie wszystko. Gospodarz może także liczyć na doradztwo agrotechniczne. – Liczę na to, że dojdziemy do konsensusu w sprawie problemów w moich uprawach. Robimy wszystko, żeby ziemia była żyzna, ale i plon był dobry. Wiem, że nie od razu Kraków zbudowano, ale mam nadzieję na poprawę – podsumowuje farmer z Pomorza.