W przypadku praktyk regeneratywnych zbyt rzadko mówi się o tym, że mają one na celu zachowanie opłacalności. Dzięki odpowiedniej uprawie i zebraniu informacji nt. swojego warsztatu jakim jest gleba, rolnik może ograniczyć koszty i być przygotowanym na zawirowania rynkowe.
Takie wnioski płyną z debaty, którą odbyli przedstawiciele środowiska naukowego, biznesu i polityki podczas Europejskiego Forum Rolniczego, które odbyło się w podrzeszowskiej Jasionce.
– Musimy sobie uświadomić, że rolnik jest przedsiębiorcą podatnym na ogromne zawirowania rynkowe. Popatrzmy na sytuację ekonomiczną gospodarstw w dzisiejszych czasach – kiedy mamy rosnące koszty produkcji, dużo mniejszą pewność, jeżeli chodzi o rynek zbytu. Rolnik musi szukać alternatywnego źródła przychodów – podkreśla Eryk Frontczak – Head of Carbon Farming w Heavy Finance, jeden z uczestników debaty podczas której dyskutowano o kierunkach rozwoju zrównoważonego rolnictwa. – Wprowadzenie jakichkolwiek zmian w gospodarstwie mogących wiązać się z jakimś elementem ryzyka – np. ostracyzmem lokalnym w przypadku wprowadzania uprawy bezorkowej, musi być związane z bezpośrednią korzyścią finansową, która będzie to ryzyko dla rolnika minimalizować – dodał Frontczak. Według specjalisty, w skrócie, rolnictwo regeneratywne to nic innego jak praktyki rolno-środowiskowe nakierowane na maksymalizację wiązania węgla organicznego w glebie, a same certyfikaty węglowe to po prostu bezpośrednie nagrody finansowe dla rolnika za każdą usuniętą tonę CO² z atmosfery. – Jest to de facto transfer pieniężny od przemysłu, który jest tym emitentem – do rolnika, który ma potencjał wiązania węgla. Musimy sobie uświadomić, że tylko w przypadku naszego kraju mamy 10 milionów hektarów gruntów ornych, co oznacza potencjał do sekwestracji nawet 20 milionów ton CO².
Mówimy o kawałku polskiej gospodarki, który może zostać niskoemisyjny właśnie za pośrednictwem polskiego rolnika. Wiadomo przecież jaka jest na to w ostatnich latach presja – zaznaczył przedstawiciel firmy HeavyFinance – zajmującej się generowaniem tzw. kredytów węglowych – potwierdzających wiązanie dwutlenku węgla w glebie. Pierwsze pieniądze dla rolników biorących udział w programie mają spłynąć już w tym roku.
O glebie musimy wiedzieć więcej
– W ostatnich 30 latach utraciliśmy około 30% gleb, jeśli chodzi o ich produktywność.
W Polsce także mamy problemy, zwłaszcza w pasie centralnym co roku obserwujemy pustynnienie – podkreśliła Anna Danylczenko z Fundacji Grunt od Nowa. Według ekspertki w związku z tym, że zasób, którym jest gleba jest ograniczony, większe potrzeby spowodowane rosnąca światową populacją oznaczają większy zysk na każdym hektarze, który pozostaje żyzny i produktywny.
– Nie chciałabym tutaj rozpościerać wizji katastroficznej, bo jesteśmy tutaj po to, żeby pokazać,
że zmiana jest możliwa, ale jeżeli się spojrzy na trendy światowe, to wiadomo, że na przestrzeni nadchodzących 10 lat będziemy musieli przywitać więcej osób na tym samym terytorium ze względu na migracje klimatyczne – podkreśliła Dynalczenko.
Jakość polskich gleb do poprawy
Jeżeli chodzi o gleby w naszym kraju to na większości terytorium są one poważnie zakwaszone. Mają też bardzo niską zawartość próchnicy. Na to wskazują wszelkie badania prowadzone od lat – podkreśliła Anna Dynalczenko, zdumiona brakiem zrozumienia sensowności pozytywnych dla gleby praktyk. – Super istotne dla Polski jest wapnowanie. Według badań tylko z uzyskania właściwego pH można zwiększyć plony o 7-20% – wyjaśniła ekspertka podając jasny przykład: Na polu 10 i 1000 ha możemy generować ten sam zysk.
Musimy się wyróżnić
– Nigdy nie zrównamy się kosztami produkcji z naszymi sąsiadami ze wschodu, więc musimy się czymś wyróżnić. Do tego potrzebujemy danych, które będą służyć z jednej strony rolnikowi, a z drugiej strony przemysłowi i przetwórcom – podkreślił Adam Baucza – Prezes Fundacji Rozwoju Rolnictwa Terra Nostra. – Potrzebujemy zagregowanych danych. Od tego powinien zacząć się rozwój, to jest pierwszy krok – systematyczne zbieranie danych z różnych gospodarstw – dodawał Baucza. Specjalista zwrócił także uwagę na podstawową patologię z jaką mamy do czynienia w naszym kraju – ilość czynnych rolników, utrzymujących się wyłącznie z prowadzenia gospodarstw rolnych. – Mamy 1,4 mln gospodarstw, a tak naprawdę 400 tys. rolników – zauważył.
Rolnicy potrzebują i chcą danych
Eryk Frontczak z HeavyFinance zaznaczył, że jego firma zajmując się certyfikacją redukcji śladu węglowego jest zobowiązania do zbierania informacji o których mówili jego przedmówcy.
– To jest niewątpliwie zaleta tego modelu biznesowego. Rolnik otrzymuje dostęp do danych, których często nie miałby motywacji zbierać – zaznaczył Frontczak, wymieniając, że chodzi m.in. o podsumowanie nawożenia, płodozmianu, wydajności z każdego hektara.
– My musimy dane zbierać, bo biznes tego wymaga. Z drugiej strony później wracają one także do rolnika, a ten może wykorzystać je na własny sposób – zauważył Frontczak, podkreślając duże zainteresowanie rolników tym tematem. – Jeśli chodzi o zawartości składników pokarmowych na danych działkach, czy poziom opadów w regionie, rolnicy z którymi współpracujemy są tym bardzo zainteresowani. Pozwala im to na optymalizację prowadzenia swojego biznesu – podsumował przedstawiciel HeavyFinance.